Podróże

Pawlaki i Kargule w Ameryce

Google+ Pinterest LinkedIn Tumblr

Ameryka, Ameryka!

Dlaczego ci którzy już byli w Ameryce, chcieliby tam wrócić?

Długo nie rozumiałem zachwytów nad USA i zastanawiałem się dlaczego moje dzieciaki, które już dawno temu odwiedziły Amerykę (na długo zanim ja w ogóle zacząłem o niej myśleć) tak bardzo zachwycają się tym krajem?

W końcu postanowiłem to sprawdzić przy użyciu małego fortelu. Kiedy najmłodsza córka już od czwartego roku życia też ciągle mówiła o Ameryce pomyślałem, że na jej jedenaste urodziny zamiast tradycyjnych prezentów dostanie …. bilet do USA. Biedaczka jest nieletnia i sama nie mogła lecieć, więc dopisałem do biletu żonę i siebie, no i tym oto sposobem poleciałem. Poleciałem do Ameryki!

Planowanie i zakupy na raty

Kiedy córka w szale radości dowiedziała się, że dostała bilet do wymarzonej Ameryki, to już kilka dni później zaplanowała atrakcje warte odwiedzenia. Dla mnie niestety zaczął się okres kolejnych wydatków, które rozłożyłem sobie na raty. Po kilku tygodniach dokupiłem ubezpieczenie, bo europejska karta medyczna oczywiście nie działa poza UE. Za kolejny miesiąc zarezerwowałem hotele, jeszcze w następnym załatwiłem amerykańskie wizy. W kolejnym zarezerwowałem auto, a tuż przed wylotem zarezerwowałem kilka atrakcji. Prawie każda atrakcja to wydatek powyżej 100 dolarów od łebka, więc jakie to szczęście, że za robienie dzieci zabrałem się już ponad trzydzieści lat wcześniej. Dzięki temu teraz nie miałem do kupienia sześciu biletów tylko trzy :-). O dzięki Ci Panie za moją przenikliwość.

Łączne wydatki są dość poważne, więc przy okazji naszła mnie refleksja jak inni potrafią wyjeżdżać kilka razy w roku?

Samolot

Po dziesiątkach lotów tzw. „tanimi” liniami lotniczymi z kolanami pod brodą, wreszcie miałem okazję przelecieć się wielką maszyną, prawie jak jumbo jetem. Dla mnie rozmiar wydawał się ogromny. Wejście odbywało się dwom rękawami. Tym z przodu samolotu do klasy premium wsiadali Państwo, drugim plebs do klasy ekonomicznej. Niestety, nie wiedzieć dlaczego nas poprowadzili tym drugim rękawem.

W tak zwanych tanich liniach np. bilet z Anglii do Polski i z powrotem potrafi kosztować w sezonie prawie 300 funtów, a ten z Londynu do Los Angeles i z powrotem …. dokładnie tyle samo. Trasa jest natomiast kilkukrotnie dłuższa a w czasie 11,5 godzinnego lotu jest się trochę jak na wczasach all inclusive (tylko na siedząco). Jedzenia i picia jest do woli. Dobrze, że było chyba z 10 toalet.

Budget – Car Hire

Po wyjściu z terminala w Los Angeles, co kilkadziesiąt sekund podjeżdżał autobus zabierający turystów na parkingi lub do odpowiedniej wypożyczalni aut. Ogromna ilość autobusów z nazwami różnych firm. Po dojechaniu do naszej wypożyczalni, przypomniało mi się doświadczenie z ostatniego wynajmu auta w Gdańsku. Tam, na terminalu przeważnie są zupełnie puste stanowiska wypożyczalni różnych firm. Kiedy podchodzę jestem traktowany wyjątkowo, a po formalnościach sprzedawca podchodzi ze mną na parking, objaśnia co i jak, zaznacza w dokumentach wszystkie podrapania itd.

W Los Angeles myślałem, że wszedłem do jakiegoś supermarketu firmy Budget. Kilkunastu sprzedawców za ladą, a przy tym długa kolejka. Sprzedawca ma nas w nosie. Coś mu podpisuje, namawia mnie jeszcze do dodatkowych świadczeń. Słyszę, że kluczyki w aucie a parking gdzieś tam za budynkiem i … do widzenia, następny proszę.

Auto bez tablicy rejestracyjnej

Szukamy naszego zielonego auta wskazanego na dokumencie. Na wyznaczonym miejscu nie ma jednak zielonego, jest wprawdzie tej marki co szukamy, ale czerwony i w dodatku bez tablicy rejestracyjnej z przodu. Łapiemy kogoś z obsługi żeby się dowiedzieć, że to czerwone auto to jest właśnie to green car jakiego szukamy, no i że auto jest zarejestrowane w Arizonie, a tam tablice z przodu nie są wymagane. No ale my chcemy jechać do kliku innych stanów? Na to pytanie już nie dostajemy odpowiedzi.

U nas w Polsce auto trzeba obejść dookoła, zapisać obdrapania i ewentualne wgniecenia. Na wszelki wypadek robię więc zdjęcia każdej strony wypożyczanego auta, a zadrapania sam wpisuję do formularza. Kiedy do auta obok podchodzi para chińskich studentów, wsiadają odpalają i po kilkunastu sekundach już ich nie ma, a mi jeszcze zostały felgi do sprawdzenia.

Dopiero przy zwrocie auta, zrozumiałem, że dla nich najważniejszy nie są te zadrapania, ale czas i pieniądz, a więc duży obrót. Nikt nie zwraca uwagi na takie drobiazgi jak ja. W czasie zwrotu auta dosłownie co minutę podjeżdżało kolejne auto do oddania. Facet z obsługi podchodził do podjeżdżających aut, szybko skanował z szyby dane, sprawdzał czy zatankowane i do widzenia. Nikt nie sprawdzał w jakim stania oddaje auto. 50 m dalej była myjnia po przejechaniu której auto było gotowe do następnej drogi.

Los Angeles pierwsze wrażenie – Welcome to Mexico

Kierując się opiniami innych użytkowników przez Booking.com zarezerwowałem fajny motel za w miarę rozsądną cenę, ale nieco poza centrum miasta. Nawigacja prowadzi nas przez małe uliczki (czy tu nie ma nic szerszego?) pełne wąziuteńkich brudnych domków ze szczelnie zakratowanymi oknami. W Polsce takie domy to rozdawaliby pewnie bezdomnym. I to jest ta wymarzona Ameryka? W tylnym lusterku widzę pierwsze rozczarowanie w oczach córki. Dopiero na miejscu orientujemy się, że nie przestawiłem mapy na komórce z walk na auto i dlatego nawigacja prowadziła nas skrótem przez największe zadupia, ale może to i dobrze?

Czytaj też:  Wolni od czasu - mieszkańcy Norwegii chcą wyrzucić zegary

Po zakwaterowaniu, podekscytowani szybko wychodzimy na pierwszy posiłek i tu małe zdziwienie. Dookoła nie ma żadnych „bladych twarzy”. Na pierwszy posiłek wybieramy niejako pewniaka – Pizza Hut. Jak wchodzimy widać, że zwracamy na siebie uwagę siedzących tubylców. Zupełnie jakby weszli do restauracji jacyś celebrities z LA. Kolejne zdziwienie, że pizzę zamawia się przy kasie, a sprzedawca zagaja do nas po … hiszpańsku. Dopiero po chwili się orientuje i przechodzi na angielski. Pizzę podają nam na desce, bez sztućców i talerzyków, a piwo mamy pić z butelki bez szklanek? Czy to taka amerykańska Pizza Hut dla ubogich? W telewizji lecą na pasku hiszpańskie napisy.

Jutro będzie nowy dzień

Patrzę na córkę i widzę, że jest bliska płaczu. Czy to zmęczenie po długim locie…a może duża różnica czasu? Okazuje się, że nie … to wielki zawód i rozczarowanie – nie tak wyobrażała sobie Los Angeles z celebrytami na czerwonym dywanie. Uspokajam córkę, że jutro zabiorę ją do prawdziwej Ameryki, ale w duchu sam zadaje sobie pytanie, tylko która to jest ta prawdziwa Ameryka? A tymczasem – Welcome to Mexico.

Welcome to LA

Jedziemy do centrum. Autostrada pięć a nawet sześć pasów w jedną stronę, szeroka jak plaża w Dunkierce w czasie odpływu. Dookoła palmy i wieżowce. Uśmiech i zachwyt wraca córce na twarz :-). Docieramy na miejsce. Aleja sław, Dolby Theatre miejsce gdzie rozwijają czerwony dywan przed wręczeniem Oskarów. Wszędzie sprzedają figurki Oskara, jak w Paryżu wieżę Eiffela. Na początek bierzemy „Big Bus Los Angeles” i objeżdżamy miasto, przejeżdżamy przez centrum, Beverly Hills i docieramy do mola w Santa Monica. Fajna wycieczka pozwala na początek zorientować się w klimacie i topografii miasta oraz kilku miejscach w których warto zatrzymać się na dłużej.

Hollywood Walk of Fame

Miejsce które trzeba zobaczyć. To chyba najsłynniejsze miejsce w Hollywood. Tysiące turystów z całego świata. Każdy robi sobie zdjęcie przy swojej ulubionej gwieździe. Dużo sklepów z pamiątkami, fajna luźna atmosfera. Wydaje się, że to miejsce tak na prawdę ożywa dopiero wieczorem, kiedy poza turystami na chodnik wylewają się dziesiątki różnej maści artystów, magików i zwykłych hochsztaplerów. To oni dodają kolorytu temu miejscu.

Co do samej alei to jest ona bardzo długa bo ma prawie 3 km. Założona w 1958 roku i odwiedzana przez 10 milionów turystów rocznie wydaje się trochę przereklamowana. Zawiera aż 2600 gwiazd upamiętniających znane osobistości świata show-biznesu, ale również kilka fikcyjnych postaci jak np. Mickey Mouse, trudno więc to wszystko obejść. Wielu nazwisk, które zostały tu zapisane dziesiątki lat temu, w ogóle już nie pamiętamy. Rozpoznajemy tylko część z nich i to przy nich turyści najczęściej robią sobie zdjęcia. Przypadkowo zrobiliśmy sobie zdjęcie przy gwieździe starego kina Grecie Garbo i wysłaliśmy je od razu przez komunikator GG do innej córki. W odpowiedzi dostaliśmy pytanie „A kto to Greta Garbo?”.

Griffith Observatory

Kolejny dzień i kolejna atrakcja – Griffith Park oraz Observatory. Stamtąd jest doskonały widok na Los Angeles, okoliczne wzgórza i napis HOLLYWOOD. Fajny spacer, pełno zdjęć. Nawet w kwietniu upał tak silny, że czujemy się na tyle wykończeni, że w obserwatorium prawie zasypiamy na ciekawym seansie o układzie słonecznym, drodze mlecznej i całym wszechświecie.

Z obserwatorium mamy już jest blisko do Hollywood Sign view. Znowu pełno zdjęć i radość dzieciaka, widać że spełniają się dziecięce marzenia.

Shopping

Na jedno z miejsc naszych zakupów wybieramy CITADEL Outlets w Los Angeles. Mogę każdemu zdecydowanie polecić. Fajna architektura, dużo miejsca, pełno sklepów i w miarę przystępne ceny. Po czterech kolejnych sklepach, których oglądanie wydawało mi się, że zajmuje całą wieczność, zostawiam moje kobiety na shoppingu, a sam wybieram kawę we Starbucksie i zaczynam pisać ten tekst. Mam niezawodny sposób na babskie zakupy, zawsze na nie zabieram … lapka, więc nigdy się nie niecierpliwie na zakupach moich dziewczyn. Dzięki temu zbliżam się do ideału męża, a jeszcze jak zostawiam żonie swoją kartę, no to już w ogóle. Zawsze zakupy z mojej karty dużo bardziej ją cieszą niż zakupy z jej własnej.

Universal Studios Hollywood

Ta atrakcja jest naprawdę warta polecenia.

Czytaj też:  Nomadzi na emeryturze

Poza niezliczoną ilością przejażdżek i kolejek, często w scenerii 3D dostarczającej dodatkowych emocji, które są niewątpliwą atrakcją dla dzieci w każdym wieku, to na szczególną uwagę zasługuje wycieczka po prawdziwym studio filmowym.

Wjeżdżamy na teren prawdziwej fabryki snów. Wagoniki z turystami przejeżdżają przez atrapy miasteczek gdzie były nakręcane prawdziwe filmy. Po drodze są realistycznie odtwarzane sceny z konkretnych filmów jak powódź, trzęsienie ziemi itp. Zastanawia ogrom pracy aby je zbudować w skali 1:1 i odtworzyć z dużą pieczołowitością. To tam były nakręcane zewnętrzne sceny niejednego filmu, a reszta odbywała się w jednym z kilkudziesięciu studiów, które z zewnątrz wyglądają jak zwykłe hale fabryczne. Największe wrażenie robi miasteczko z filmu o przygodach Harrego Pottera. Są też specjalne seanse z pokazami demaskującymi niektóre z trików jakie stosuje się w filmach jak np. płonący człowiek. To duże przeżycie dla dzieciaków żądnych kariery w Hollywood, ale i dla dorosłych fajne doświadczenie.

Long Beach i Santa Monica

W Kalifornii nawet w kwietniu są upały, średnio mieliśmy 24-28 st Celsjusza, a nawet 90 st. Fahrenheita czyli nasze 32 st. C., więc chyba nie powinno się tu przejeżdżać latem, kiedy temperatury sięgają nawet 40 st. C. My w czasie niecałych trzech godzin na plaży spiekliśmy się jak raki i na drugi dzień zamiast wcześnie jechać na kolejną zaplanowaną atrakcję, długo dochodziliśmy do siebie w hotelu. W kolejnych dniach już obłaziliśmy ze skóry i urządzaliśmy challenge, kto z kogo ściągnie najdłuższy płat skóry, ot taka dodatkowa atrakcja 🙂

Jednak nie polecam plaży w Long Beach. Plaża jest wprawdzie bardzo długa i szeroka, ze świetną ścieżką na rower czy rolki i można się opalać, ale sama plaża jest zbyt blisko portu więc woda jest brudna. Stojące na redzie statki na pewno nie poprawiają jej jakości. Dużo lepsza jest plaża w Santa Monica.

Beverly Hills

Kolejna atrakcja w Los Angeles. Po przejażdżce pierwszego dnia przez dzielnicę meksykańską z małymi domkami i okratowanymi oknami, Beverly Hills to jest zdecydowanie miejsce gdzie dałoby się mieszkać :-). Ładne, duże i przestronne domy. Niektóre jeszcze z XIX wieku i pamiętające apartheid. Każdy dom o innej, ciekawej architekturze. Dookoła zieleń, cisza, spokój, poczucie bogactwa i pewnej ekskluzywności. No to akurat było miejsce w LA gdzie przez moment pomyślałem, że tu można by zamieszkać. Jest jednak tylko mały problem… rzadko który z tych domów jest poniżej 4 mln. dolarów, a to niestety o jakieś 4 miliony przekracza mój budżet. Chociaż ponoć prawdziwi bogacze tu nie mieszkają, oni mieszkają na okolicznych wzgórzach z domami po kilkanaście czy kilkadziesiąt milionów dolarów. W geście protestu nie pojechałem ich oglądać, jeszcze gotowi pomyśleć, że coś chcę kupić albo raczej … obrobić.

Droga do Grand Canyon

Z Los Angeles wybraliśmy się do Grand Canyon w Arizonie. Po permanentnych korkach w LA, fajnie było przejechać się prawie pustą autostradą. Mieliśmy do przejechania dystans porównywalny tym z Gdańska do Zakopanego. Co najbardziej zdumiewa i przeraża jednocześnie to to, że cały czas jechaliśmy przez totalne pustkowie. Tylko wysuszona preria i góry. Zero cywilizacji, zieleni i wody. Może co 200 km jakieś miasteczko, może co 100 stacja benzynowa. Dobrze, że wyjechałem z pełnym bakiem i nie nocą, bo krajobraz przypominał ten z horroru “Wzgórza mają oczy” więc nie chciałbym tam utknąć na poboczu. Przy okazji nachodziła nas refleksja o losie, wytrwałości i heroizmie pierwszych osadników, którzy po tych bezdrożach podążali ze wschodu na zachód. Brak dróg, pył, potworne upały, brak cienia, brak wody, a na dodatek dookoła Indianie. Uff, że też my już nie musieliśmy się ostrzeliwać w czasie jazdy. Jeżeli do tego dodamy, że część z nich odważyła się wyruszyć w nieznany świat aż z Europy, no to prawdziwy szacun.

Miasteczko Williams

Wracając do Grand Canyon, to to jest zdecydowanie moje najbardziej ulubione miejsce z całej wycieczki. Zresztą miło było się wyrwać z wielkiej aglomeracji. W drodze do kanionu zatrzymaliśmy się w miasteczku Williams. Miasteczko położone na trasie słynnej „Route 66”. Pierwszej, wielkiej autostrady o długości prawie 4000 km., otwartej w 1926 r., a przecinającej prawie całe Stany, bo prowadzącej z Chicago do Los Angeles.

Dziś miejscowość Williams żyje już tylko z hoteli i sklepów z pamiątkami. Jednak fajnie było się zatrzymać w miasteczku, które całe można obejść w kilkanaście minut. Czuć tu jeszcze atmosferę Ameryki sprzed stu lat. Zostało nawet kilka budynków z tamtego okresu. A panienka lekkich obyczajów (na poniższym zdjęciu) zachęcająca cowboy-ów do wejścia. Manekin w oknie ma przypominać tamte szalone czasy.

Pociąg pełen atrakcji

Aby jeszcze lepiej poczuć atmosferę tych stron z Williams do Grand Canyon pojechaliśmy nie autem a pociągiem turystycznym pełnym atrakcji. Trasa zajęła ponad 2 godz. i oczywiście wiodła znowu przez zupełne pustkowie. W wagonie oprócz muzyki i rozrywki, animator urządził plebiscyt, kto z pasażerów pochodzi z najdalszego stanu.

Czytaj też:  3 zjawiskowe hotele koła podbiegunowego

Ostateczna rozgrywka toczyła się pomiędzy mieszkańcami dwóch dzielnic Nowego Yorku którzy spierali się z której dzielnicy jest dalej. Postanawiam więc zażegnać ten spór i wrzeszczę z końca wagonu, że my jesteśmy z Polski … no i bezapelacyjnie wygraliśmy 🙂

Uroki Grand Canyon

Dotarcie nad krawędź kanionu zapiera dech, to widok jakiego nigdzie w Europie nie widziałem. W tym miejscu przez miliony lat rzeka Colorado wyżłobiła niesamowity kanion i odsłoniła wiele warstw geologicznych Ziemi, sięgających aż dwóch miliardów lat!

Sam kanion poza oczywistą wyjątkowością i pięknem, samym w sobie skłania również do głębszych refleksji.  Uświadamiamy sobie nasze miejsce w historii planety. Kiedy się patrzy na poszczególne warstwy (część powstała z organizmów niegdyś żywych) to uświadamiamy sobie niestety o przemijalności naszego życia. „Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz”.

Na tym zdjęciu poniżej nasza historia nowożytna, to zaledwie ułamek milimetra na fotografii. W tym czasie mordowaliśmy się na licznych wojnach, stoczyliśmy dwie okrutne wojny światowe, dzieliliśmy się na my i oni. Przez ostatnie 50 lat zniszczyliśmy nasze środowisko. Popatrzcie teraz na nasze miejsce na Ziemi z tej perspektywy tych 2000 milionów lat. To o co się tak zabijamy?

Rozrywka na „najwyższym poziomie”

Las Vegas w Nevadzie zaskakuje ilością hoteli i kasyn. Niby wszyscy się tego właśnie spodziewają po tym mieście ale ilość jest naprawdę ogromna. Większość hoteli łączy ze sobą trzy funkcje: hotelową, handlową (sklepy), no i oczywiście rozrywkową (kasyna).

Ilość kasyn jest ogromna, ilość stolików i maszyn do gry idzie w tysiące i co najciekawsze większość miejsc jest zajęta. Widać, ze przepuszcza się tu miliony dolarów dziennie. Część bywalców to zwykli turyści, część przyjechała się na dłużej zabawić, ale widać też nałogowców. I tak np. kobieta, która aby nie tracić czasu na prostowanie nóg i pleców, zamówiła do stolika masażystkę, aby jej rozluźniła zmęczone barki.

Jak nie przegrać w Las Vegas

Niestety nie udało mi się przepuścić na hazard nawet symbolicznego dolara, bo o ile oczywiste było dla mnie, że nie stanę z dzieckiem przy stoliku, to okazało się, że przy maszynie również nie. Szkoda, bo chciałem zaszaleć z pięcioma dolarami w ręku i niestety się nie udało, a przez to wygranie miliona dolarów przeleciało mi obok nosa, szkoda.

Kasyna są praktycznie wszędzie, nawet na obrzeżach miasta i daleko na drogach dojazdowych. My jednak ze względu na położenie hotelu eksploatowaliśmy głównie jedną i drugą stronę ulicy South Las Vegas Boulevard, a i tak było to wyzwanie na kilka dni łażenia. Turystów na chodnikach było tak dużo, że wieczorami ciężko było się przecisnąć, a upał z końcem kwietnia sięgnął nawet 101 st. F czyli ponad 38 st Celsjusza. To dlatego życie w Vegas tak naprawdę zaczyna się po zachodzie słońca.

Repliki architektury

Poszczególne hotele w Las Vegas próbują się wyróżnić i przyciągnąć klientów. Są np. takie w klimacie Egiptu, Paryża z Wieżą Eiffla czy Wenecji. Te, które zrobiły na nas największe wrażenie to Bellagio Hotel and Casino z jedynym w swoim rodzaju pokazem Fountains of Bellagio. Kolejnym jest to The Venetian z rekonstrukcją najciekawszych budynków z prawdziwej Wenecji, ze sztucznym niebem, kanałami i gondolierami.

Downtown Las Vegas

Ale to co pokazało chyba prawdziwą twarz Vegas to Downtown Las Vegas z Fremont Street Experience. Oprócz standardowo mieszanki kasyn, hoteli i barów to miejsce taniej rozrywki. Pełne dziwek, alfonsów, żebraków, narkomanów, cwaniaków szukających łatwego zarobku no i wszechobecnego smrodu palonej marihuany. Poniżej klika przypadkowych zdjęć, chociaż nie ukrywam, że tendencyjnie dobranych.

Kraj ogromnych dysproporcji

Z jednej strony mamy najdroższe auta i sklepy na Rodeo Drive w Beverly Hills.

Z drugiej strony po Los Angeles jeżdżą i takie auta jak poniżej.

Z jednej strony bogacze, domy na wzgórzach, Beverly Hills, neony, aleja sław ale są i obrazki ludzi bezdomnych, bez prawa do zasiłku i opieki zdrowotnej, czy zdrowo upalonych.

Czy podzielam zachwyty nad Ameryką?

Córka pozostała zafascynowana Ameryką, ale ja zdecydowanie nie. To tylko odmienność od tego co widzimy w Europie czyni ją tak wyjątkową i dlatego warto to niewątpliwie zobaczyć. Pewnie to samo można by powiedzieć po powrocie z Indii, Chin czy Japonii, a Amerykanie na odwrót zachwycają się Paryżem czy Londynem, bo czegoś takiego nie mają w Ameryce. To co rozpala wyobraźnie młodych, to film i jego gwiazdy, czerwone dywany Los Angeles, Hollywood, Beverly Hills, celebryci, drogie auta, neony Las Vegas. Jednak jak się lepiej przyjrzeć to jest to kraj wielkich dysproporcji, od niewyobrażalnego bogactwa do skrajnej biedy. To ja już wolę naszą Europę :-).

Alojzy Kapusta

"Stay hungry, stay foolish" Steve Jobs

2
Dodaj komentarz

avatar
2 Comment threads
0 Thread replies
0 Followers
 
Most reacted comment
Hottest comment thread
2 Comment authors
KaśkaHirek Irek Recent comment authors
  Subscribe  
najnowszy najstarszy oceniany
Powiadom o
Kaśka
Kaśka

Fajny chociaż trochę przydługi, zdjęcia trzeba koniecznie przescrollować. Najlepsze na końcu!

Hirek Irek
Hirek Irek

Bardzo fajny artykuł. Przyjemnie się czyta.. 🙂

Do NOT follow this link or you will be banned from the site!